Cykl obrazów „Machiny latające” Grzegorza Radziewicza przykuwa uwagę i nie pozwala na pominięcie ich jednym obojętnym spojrzeniem. Wydaje się, że ich zdolność do wywołania u widza stanu chwilowej, lecz silnej, koncentracji tkwi właśnie w cykliczności tematycznej. Widz, podobnie jak czytelnik, lubi regularności i powtórzenia, ponieważ one oswajają chaos. Przyzwyczaja się do świata wykreowanego i do postaci, przez które jest on zaludniony. A to już jest początek przyjaźni malarza z odbiorcą swej sztuki.
Mnie – jako autorowi powieści kryminalnych w stylu retro– najłatwiej było w obrazach Radziewicza przyzwyczaić się do tajemniczych postaci w melonikach. Takich ludzi widziałem już na obrazach René Margritte’a. Na jednym z płócien tego surrealisty mężczyźni ubrani w czarne płaszcze i meloniki spotykają się na miejscu zbrodni przy zwłokach młodej kobiety. U Radziewicza sceneria nie jest tak dramatyczna i ponura. Wręcz przeciwnie – „Machiny latające” wywołują całe fale optymizmu, bo zawierają w sobie entuzjazm – tyleż naiwny, co sympatyczny – wobec dokonań technicznych. Uważny widz, umiejący czytać obraz jak palimpsest, dostrzeże jednak, że rewolucja techniczna jest jednak umowna i nierzeczywista, czy nie rzec – nadrzeczywista
O twórczości Grzegorza Radziewicza pisze Marek Krajewski (pisarz, autor takich książek jak: Śmierć w Breslau, Głowa Minotaura,Rzeki Hadesu):